czwartek, 14 października 2010

Lira yok, otostop

Trochę pecha, trochę szczęścia i kolejne niesamowite wspomnienia. Wycieczka autostopem nr 2.

To nie zawsze jest takie proste, jak mogłoby się wydawać. Przejeżdżające co minutę dolmuşe to zmora autostopowiczów, którzy w pobliżu przystanku nie mogą liczyć na przychylność zwykłych kierowców. Niestety, nie stać nas na to, by za każdym razem korzystać z minibusów.

W miastach takich jak Osmaniye przeglądanie mapy w miejscu publicznym prawie zawsze oznacza, że wokół zgromadzi się tłum śpieszących z pomocą Turków. Z trudem udaje się wytłumaczyć, że nie zgubiliśmy się, a podróżowanie autostopem jest możliwe. Osmaniye zaskakuje nas wielką ilością policjantów, którzy stoją na każdym rogu. Podobno w regionie zdarzają się zamachy bombowe.

Z małego Kesmeburun łapiemy dwa traktory. Kierowca jednego z nich mówi po angielsku. Jak się okazuje, jest nie tylko rolnikiem, ale także nauczycielem i muzykiem. Wyskakujemy w pobliżu płonącej łąki (jednej z wielu w okolicy) i zmierzamy w kierunku stojących w szczerym polu antycznych kolumn. To one poprowadzą nas do zamku w Castabali, gdzie spędzimy noc.







Burza z piorunami i krążąca nad wzgórzem sowa tworzą niezapomniany klimat. Jesteśmy bezpieczni - schroniliśmy się w pomieszczeniu, które kiedyś służyło żołnierzom, a dzisiaj jest tylko domem insektów. Ciekawi nas, czy kiedykolwiek wcześniej, w wielowiekowej historii zamku nocowali tutaj razem Polacy i Włosi.






Nowy dzień wita nas ulewą. Musimy zmienić swoje plany i zrezygnować z podróży w głąb wschodniej Turcji. Przez Iskenderun, miasto z wielkim portem naftowym i nie mniejszą bazą wojskową, krętymi drogami jedziemy do Antakyi. Niestety, znowu musimy skorzystać z usług dolmuşa.

Dzięki Simonie, koleżance z Adany i jednej z najodważniejszych dziewczyn, jakie tutaj poznaliśmy, mamy numer telefonu do mieszkającego w Atakyi Dervişa. Trwająca minutę rozmowa wystarcza, by nowy znajomy zaprosił nas na noc do swojego mieszkania. Jego pokój uświadamia jak mały jest świat. Przy muzyce Pink Floyd i Led Zeppelin gramy w tavlę, oglądamy książki i kolekcję filmów Kieślowskiego. Derviş, w towarzystwie Mustafy, Abdullaha i innych znajomych opowiada o swojej podróży autostopem do Indii. Poświęcił na nią miesiąc i tylko dwa razy był zmuszony do skorzystania z pociągu - w niebezpiecznym Iraku i Iranie.

Antakya to miasto zupełnie inne niż Adana. Tutejszym zazdrościmy wielkiego bazaru, na którym za niewielkie pieniądze można kupić tradycyjne produkty. Odwiedzamy meczet i jedno z najlepszych tureckich muzeów, w którym zgromadzono wielką kolekcję mozaik.








Krok po kroku, kilometr po kilometrze pokonujemy naszą drogę powrotną. Najpierw zabiera nas Bülent, złotnik z Antakyi, potem pomaga Zekeriya, menedżer akademika tutejszego uniwersytetu. Nasz ostatni przystanek to Belen z kolorowo zabudowanym stokiem i górującymi nad nim wiatrakami. Poznajemy tutaj gromadkę dzieci, które Stefano zabawia żonglerką. Kiedy wracamy do Adany, jest już całkowicie ciemno. Szybko kładziemy się spać, bo kolejna podróż czeka nas jeszcze w tym samym dniu.
 
  
 

*Część fotografii autorstwa Stefano Bresaola i Marcina Piórkowskiego. Dzięki chłopaki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz