Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Krak des Chevaliers. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Krak des Chevaliers. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 21 grudnia 2010

Xplore Syria

Wieczór w towarzystwie syryjskiej bohemy artystycznej. Jack Daniel’s z wnukiem króla Arabii Saudyjskiej. Żołnierze ONZ, Polonia w Damaszku, noc w klasztorze i nauka aramejskiego. Nasze dziewięć dni w Syrii.

Aleppo

Po chwili niepewności na przejściu granicznym (pieczątki świadczące o tym, że ostatnim razem nie wpuszczono nas do kraju) jedziemy autobusem do Aleppo. Zaatakowani przez taksówkarzy docieramy pod wielką cytadelę w centrum miasta. Odbiera nas Adam – CouchSurfer, u którego wizytę zapowiedzieliśmy kilka dni wcześniej.

Po chwili siedzimy w knajpie dla przyjaciół Adama. Towarzyszy nam między innymi piękna Syryjka Rose, jej kurdyjski znajomy Rudy oraz pisząca w trzech różnych alfabetach Ormianka - Victoria. Wychylamy kolejne kieliszki z winem. Dziewczyny malują ceramiczne oprawy lusterek, ktoś gra na gitarze, ktoś nawleka na sznurek paciorki, tworząc tespih.

Trafiliśmy na artystów. Adam gości nas w podziemiach pałacu, który należy do jego rodziny. Ma tutaj swoją pracownię, wykonuje biżuterię, projektuje ubrania, tworzy scenografie. Niektóre rękodzieła trafiają do jego sklepu w Rzymie. Zanim na dłużej zatrzymał się w Aleppo, Adam mieszkał we Włoszech, Hiszpanii i Tybecie. Od 12 lat jest wegetarianinem.




W Aleppo trafiamy na niespotykany w Adanie chłód i ulewny deszcz. Z parasolami w rękach oglądamy Cytadelę, Wieżę Zegarową, ulice Starego Miasta i Wielki Meczet. Kilka godzin spędzamy na bazarze, gdzie handlarze, rozpoznając w nas Polaków, wykrzykują „Bolanda!” i „Dzień dobry!”. Młody Syryjczyk mówi o tym, że Doda ma wielkie piersi, a sprzedawca noży zapewnia, że jego towar to najlepszy prezent dla teściowej. Kupujemy husty i słynne oliwkowe mydło.

Drugiego wieczora trafiamy do mieszkania przyjaciela Adama – Georga. W opowiadaną przez niego historię trudno nam uwierzyć. George jest wnukiem Saud ibn Abd al-Aziz as-Saud – władającego krajem przez 11 lat króla Arabii Saudyjskiej. Mówi nam o swoim życiu. W Arabii mieszkał w luksusowym pałacu. Kiedy zakochał się w córce wpływowego bogacza, matka Georga rozkazała mu opuścić kraj i wyjechać do Syrii. Dostaje tutaj co tydzień wysokie przelewy pieniężne. Odwiedzający jego mieszkanie agenci zabrali mu dyplomatyczny paszport, który umożliwiłby wyjazd za granicę. George ceni sobie ciche życie. Opowiada anegdotę o tym, jak po pijanemu staranował samochodem budynek McDonalda w Jordanii, i o tym, jak stało się to hitem tamtejszych gazet.

Życie w Arabii Saudyjskiej zależy od statusu i regionu, który się zamieszkuje. Policja religijna kontroluje ludzi, sprawdzając czy w odpowiednim czasie zamykają swoje sklepy i rzucają się do modlitwy. Kobiety nie mają prawa prowadzić samochodu i są karane za każde naruszenie obyczajów. Tymczasem w innych częściach kraju mieszkają naukowcy, inżynierowie i lekarze. W swoich willach odbywają zakrapiane alkoholem imprezy.








Quatoura

Do Quatoury trafiamy przypadkiem, w drodze do Qala’at Samaan – rejonu działalności św. Szymona Słupnika. Ugoszczeni przez Ahmeta – przewodnika po tutejszych ruinach, zdajemy sobie sprawę, że nie jesteśmy w stanie dotrzeć do bazyliki V-wiecznego ascety przed zmierzchem. Ahmet opowiada o dziewiątce swoich dzieci i poszukiwaniach drugiej żony. Właściciel 10 koni i, trzymanych w liczącej kilka wieków stajni, krów marzy o poślubieniu chrześcijanki, która pomoże mu w nauce języka angielskiego i budowie pierwszego w wiosce hotelu.




Homs

Z Quatoury jedziemy busikiem do Aleppo, a następnie komfortowym autobusem na południe – do Homs. W hotelu An-Nasr al-Jedid zostajemy zaproszeni przez właściciela do skosztowania whiskey i libańskiego araku. W towarzystwie jego pijanego podwładnego wysłuchujemy arabskiego śpiewu. W nocy nad miastem przechodzi burza. Kiedy rano budzimy się w naszym brudnym i śmierdzącym pokoju, z ust wydobywa się para.

Kierujemy się do meczetu al-Nuri. Na ulicy zaczepia nas 45-letni Syryjczyk, który mówi płynnie… po polsku. Jak się okazuje, Musad jest doktorem prawa bankowego Uniwersytetu Wrocławskiego. Opowiada nam o swoim wyjeździe na studia do Polski, o produkowanej w akademiku cytrynówce i poznaniu przyszłej małżonki. Musad ma dwie ojczyzny – gdy jest w Homs, czuje się jak we Wrocławiu, Damaszek to dla niego Warszawa, a Aleppo – Kraków. Z naszym nowym znajomym i przewodnikiem zwiedzamy meczet i 3 chrześcijańskie świątynie, w tym Kościół Paska Matki Bożej.



Krak des Chevaliers

Do Krak des Chevaliers, wielkiego średniowiecznego zamku Krzyżowców docieramy bezlicencyjną taksówką. Pogoda zmienia się nieprzewidywalnie co kilka minut – świeci słońce, pada deszcz, wieje porywisty wiatr, a nad wioską zbierają się bardzo ciemne chmury. Penetrujemy labirynty zamku, rozświetlając je latarką.





Palmyra

W Palmyrze mamy dużo szczęścia – poza sezonem za zaledwie 5 dolarów możemy zamieszkać w Caracalla Hotel. Mamy tu do dyspozycji ogrzewaną sypialnię, salon z telewizorem i dużą łazienkę, a nad ranem otrzymujemy śniadanie. Menedżer hotelu opowiada nam dlaczego wszyscy Syryjczycy byli nam wdzięczni, gdy na początku pobytu „przynieśliśmy ze sobą deszcz”. W otoczonej przez pustynię Palmyrze od wody zależy wszystko. Kiedy leje, rozrasta się roślinność, owce mają pożywienie, turyści świeży ser, a miejscowi – pieniądze.

To właśnie bogu deszczu, Baalowi, poświęcona jest duża antyczna świątynia w Palmyrze. Oprócz niej podziwiamy robiącą ogromne wrażenie kolumnadę i rozległą dolinę grobowców. Dzięki prowadzonym od lat wykopaliskom, odkryto tutaj ruiny niesamowitego miasta, przepełnionego, świadczącymi o świetności człowieka antyku, dziełami sztuki.

 







Damaszek

Przemierzamy Pustynię Syryjską, by dotrzeć do stolicy kraju – Damaszku. Nowe miasto nie robi na nas dobrego wrażenia. Pogrążeni w chaosie komunikacyjnym kierowcy nerwowo trąbią na pieszych. Ulice otoczone są architektonicznym nieładem – budynkami z betonu, plastiku, szkła i stali. W najstarszym wciąż zamieszkałym mieście świata zakochujemy się za jego historyczną część. Pochylone budynki zdają się tutaj opierać o siebie wzajemnie, zamykając przestrzeń nad wąskimi uliczkami. Spędzamy tu wiele godzin.








Licząca ponad 1300 lat budowla Wielkiego Meczetu Umajjadów to czwarta co do ważności świątynia w świecie muzułmańskim. Po przejściu po lodowatej posadzce dziedzińca meczetu, zastajemy wewnątrz rozmodlonych ludzi. Idziemy wzdłuż sali modlitewnej i przyglądamy się grobowcowi, w którym spoczywają relikwie św. Jana Chrzciciela.






W odwiedzanej przez nas wielokrotnie osławionej kawiarni Bekdach dostajemy doskonałe lody z siekanymi pistacjami. Za ciepłe croissanty z rozpływającą się czekoladą płacimy grosze, za wegetariańskie falafele – pół dolara. Dużo czasu spędzamy na bazarze al-Hamidijja, gdzie dajemy sobie wcisnąć, za połowę początkowej ceny, ostatnie chusty i słodycze. Młody sprzedawca w sklepie numizmatycznym i jego turecki przyjaciel zapraszają nas na herbatę.

Na bazarze poznajemy także Darka – pół Polaka, pół Syryjczyka, który po skończeniu studiów w Libanie zaczął prowadzić w Damaszku swój własny sklep. Jego rodzina jest rozrzucona po świecie, rodzice mieszkają w Warszawie, a siostry w Wielkiej Brytanii.

Inna, niezwykle sympatyczna Polka, którą poznajemy mówi nam o świątecznym spotkaniu w Ambasadzie Polski. Jak się dowiadujemy, w Syrii mieszka ok. 400 Polaków, a prężnie działająca w stolicy Polonia liczy sobie ok. 40 osób. W ambasadzie, do której idziemy czujemy przez chwilę klimat świąt, którego nie doświadczamy w Turcji. Obok przystrojonej choinki występują dzieci. Jeden chłopiec gra na skrzypcach, inni śpiewają. Poinformowani o tym, jak bardzo kłopotliwa jest nasza wizyta, wychodzimy po upływie 20 minut. Najwyraźniej tradycja pustego miejsca przy stole nie przetrwała tej próby.

Wieczorem zasiadamy do libańskiej whiskey. Towarzyszy nam dwóch hotelowych sąsiadów. Obaj Finowie utrzymują się z poezji – jeden ją tworzy, a drugi wydaje.







Al-Kunajtira (Quneitra)

Starania o otrzymanie przepustek trwają sześć godzin. Odsyłani od miejsca do miejsca, odwiedzamy dwa biura paszportowe, Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, Ministerstwo Turystyki i jednostkę wojskową. Syryjskich taksówek, nieporównywalnie tańszych od tych w Polsce, używamy dziesiątki razy („Addat szarral?” – „Czy twój taksometr pracuje?"). W końcu dostajemy papier, dzięki któremu możemy zobaczyć Al-Kunajtirę – zniszczoną przez wojska izraelskie w 1974 roku miejscowość pod Wzgórzami Golan.

Położone w zapalnym miejscu opustoszałe miasto znajduje się obecnie w zdemilitaryzowanej strefie pod nadzorem wojsk ONZ. Władze syryjskie urządziły tu rodzaj skansenu, który ma przypominać o brutalnych metodach stosowanych przez Izraelczyków. Wojskowe punkty kontroli, uzbrojeni żołnierze, a przede wszystkim tony gruzu to przytłaczające świadectwo współczesnej historii. Przyglądamy się zniszczonemu kościołowi, meczetowi i ostrzelanemu budynkowi szpitala.

Today the city is unrecognisable. The houses with their roofs lying on the ground look like gravestones. Parts of the rubble are covered with fresh earth furrowed by bulldozer tracks. Everywhere there are fragments of furniture, discarded kitchen utensils, Hebrew newspapers dating from the first week of June; here a ripped-up mattress, there the springs of an old sofa. On the few sections of wall still standing, Hebrew inscriptions proclaim: "There'll be another round"; "You want Quneitra, you'll have it destroyed"
(Syryjski korespondent Le Monde – naoczny świadek zniszczeń miasta, do którego Syryjczycy wracali po 7 latach okupacji izraelskiej)











Ma’loula

Po powrocie z Al-Kunajtiry do Damaszku, ostatnim busem jedziemy do Ma’louli - jednego z nielicznych miejsc na świecie, gdzie wciąż mówi się po aramejsku – w języku Jezusa Chrystusa. Otoczeni przez ciemność i śnieg dowiadujemy się o możliwości spędzenia noclegu w tutejszym klasztorze św. Tekli. Korzystamy z gościnności prawosławnych sióstr i zajmujemy dwa pokoje. Wieczorem spacerujemy po górzystej okolicy, ucząc się od poznanych chłopców podstawowych  aramejskich zwrotów: aofe (cześć), eh czop? (jak się masz?), kajes (dobrze).

Wstajemy o 6 rano, by dołączyć do zakonnic odprawiających w kościele modły. Siostry czytają biblię, całują złote obrazy i okadzają krzyż. Po pokonaniu wąwozu i dotarciu na szczyt odwiedzamy jeden z najstarszych kościołów na świecie – pochodzący z początku IV wieku kościół św. Sergiusza. Oprócz świątyni, w której obowiązuje zakaz fotografowania, w górach znajduje się klasztor i muzeum.

Poranek 18 grudnia to pora na planowanie powrotu. Zakurzonym busikiem wracam do Damaszku, gdzie po raz ostatni spacerujemy uliczkami starego miasta. Wieczorem ruszamy w drogę na północ. Po 10 godzinach docieramy do Adany.